Basia – mama 1,5 rocznej Magdaleny. Typowa „matka polka”? Raczej nie. Ale z wieloma cechami. Na chwilę zapomniała, że jest nie tylko mamą, ale również osobnym bytem osobowym pt. Basia – żona, kobieta, człowiek 😉 na macierzyńskim z wielkim zadowoleniem, ale niemająca gdzie wracać do pracy. Mamy przecież państwo prorodzinne – umowa tylko do dnia porodu (i to w mediach!).
Jak trafiłam do „projektu”? Jak to zwykle bywa – przypadkowo. Po wizycie u psychologa, która zasugerowała pojawienie się na pierwszym spotkaniu. Bo „to może być odskocznia”. I poszłam. Sama nie wiedząc po co. Siedziałam jak na szpilkach, wiedząc, że mąż został z dzieckiem (no ale to jej tata, więc co się może stać?). No i to typowe chyba u mam – nieumiejętność zrelaksowania się podczas „wychodnego”. Sama inicjatywa bardzo mi się spodobała, ale stwierdziłam, że kolejnego spotkania na pewno nie będzie, bo… tak to często bywa. Na szczęście się pomyliłam.
Jak to widzę teraz i pod koniec?
Chyba tak samo. Spotkania przy kawce. Rozmowy o książce i wątkach w niej zawartych (oczywiście ostatni głos i słowo należy do Haliny!). A czego oczekuję? Że znajdę w powieści coś „swojego”. Coś, co podpowiedziałam, dopowiedziałam, zasugerowałam, może zainspirowałam? Jestem ciekawa książki, tego jak to „wyjdzie w praniu” po wydaniu. Oczekuję również oderwania się od rzeczywistości. Wyjścia na moment z roli „mamy” (choć tak naprawdę wcale mi ta rola nie przeszkadza!) i zrobienia czegoś dla siebie i dla innych. Idę tam z czysto egoistycznych pobudek, ale nie jest to zły egoizm. Fajnie się spotkać z innymi kobietami (tym bardziej, że kobiet nigdy nie lubiłam). Dobrze wyjść do ludzi, zważając na to, że czuję się samotna w Wodzisławiu (oczywiście mąż i córka dają mi radość, ale nie mam tu nikogo poza nimi), w którym mieszkam od ponad 3 lat dopiero i nie znam tu nikogo, no! już teraz znam dziewczyny z „projektu” Wiktoria.
A na końcu widzę, że jak stoimy przed księgarnią, gdzie na wystawie jest książka WIKTORIA i robimy zdjęcia „naszemu” dziełu 😀