Słabiutko, słabiutko… tylko jedna książka w tym tygodniu…
na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że książka naprawdę dobra!
Trwa u mnie remont sypialni, szykuję się do wyjazdu na 90. urodziny babci (pewnie teraz, gdy to czytasz, ja jestem w drodze…), w weekend zaliczyłam imprezę z okazji 80. urodzin babci męża. Jednej i drugiej solenizantce sama robiłam kartki (pokażę w piątek). No i jakoś tak czas przeleciał przez palce, a książek nie pochłaniałam….
16/52 „Papierowe miasta” John Green
Ostatnio
Matka Puchatka pytała mnie o książkę, która mnie trzymała w napięciu, Matko to właśnie ta książka! Może nie czytałam z zapartym tchem do rana (bo czytałam ją prawie tydzień), ale do końca nie wiedziałam, co się wydarzy. Zwykle rozwiązanie zagadki to dla czytelnika pestka, tutaj tak się nie dało… Co prawda bohaterami są nastolatkowie, ale to też ma swój urok.
Można by powiedzieć, że książka jest podobna do
„Zaginionej dziewczyny” i cały czas liczyłam na to, że jednak tak będzie…
Tutaj też mamy zaginioną. Po nocy szczerości, że tak to nazwę, czyli uświadomieniu pewnym osobom jak bardzo zawiodły Margo, dziewczyna znika. Nikt nie ma wątpliwości, że po prostu uciekła. Zdarzało jej się to nie raz, więc rodzice nawet się specjalnie nie przejmują. Powiem więcej – zmieniają zamki i mają nadzieję, że pozbyli się problemu.
Innego zdania jest jej sąsiad, Quentin, który postanawia ją odnaleźć. Początkowo szuka dziewczyny, jednak szybko oswaja się z myślą, że znajdzie jej ciało…
Książka o tym, jak często wydaje się nam, że kogoś znamy, lubimy, a to tylko nasze wyobrażenie o tej osobie…
Wartościowa książka. Chyba sięgnę po kolejną…
PODSUMOWANIE:
397 stron
16/52
2,5 cm
Pożyczona z biblioteki