Co nas boli, co nas drażni, czyli dziś plotki i ploteczki. Zapraszamy na 9 odcinek naszego podcastu Bez Przerwy.
Malwina: Dzisiaj porozmawiamy sobie o tym, co nas drażni jako czytelników. Myślę, że temat jest teraz chodliwy. Jest duuuużo rzeczy, które mogłyby się nam wydawać nieistotne, jak na przykład wielkość książki, ale jeśli już układamy te książki na półce to okazuje się, że rozmiar jednak ma znaczenie 😉 Więc Katarzyno, pytam Cię, co Ciebie denerwuje jako czytelnika?
Kaśka: Od wieków wiadomo, że rozmiar ma znaczenie! Taaak, te wyżyny i doliny na półkach – to strasznie drażni. Jeszcze o ile są takie książki, które mają mniejszy format, ale wydawnictwo wydaje w takim formacie wszystko i można zgromadzić całą półkę w jednym rozmiarze to ok. Ale przy jednym wydawnictwie, gdy jeden autor wydawany jest w kilku rozmiarach, to mnie już drażni.
Malwina: To zdarzyło się tak? Nie kojarzę takiego autora, który jest w jednym wydawnictwie w kilku rozmiarach.
Kaśka: Wiesz, patrzę na swoją półkę i jeśli wydawnictwo dzieli się na mniejsze „siostry” to książki są w różnych rozmiarach.
Malwina: Mnie na przykład też wkurza to, jak miałam książki poukładane według nazwisk i miałam autora, który migrował między wydawnictwami i jedno z nich wydawało w większym rozmiarze. I to mnie drażniło. A właściwie drażni nadal.
Kaśka: Wiesz… planowałam zrobić sobie półki na wymiar, żeby zmieścić jak najwięcej egzemplarzy i musiałam mierzyć ile mam jakich książek, żeby wiedzieć tak mniej więcej ile półek w jakiej wysokości potrzebuję.
Malwina: Mam podobny problem, bo nie przewidziałam, że w jednym wydawnictwie książki w standardowym rozmiarze są nieco większe niż w innych i muszę się mocno nagimnastykować, żeby je włożyć albo wyjąć, bo wchodzą na półkę na styk!
Kaśka: Jeśli jesteśmy przy wielkości to dla mnie problemem są malutkie literki. Niektóre wydawnictwa chcą chyba upchnąć jak najwięcej tekstu na stronach… i nie tylko drobne litery, ale też mała interlinia i bardzo wąskie marginesy. I tego tekstu jest taki ogrom, że czytanie idzie mi wolno – to na pewno – i muszę się bardzo wysilać…
Malwina: …oczy się męczą…
Kaśka: …ślepnę po prostu! i musze przyznać, że nawet jeśli jest to autor, którego lubię to książkę czytam na raty.
Malwina: Też nie lubię się męczyć. Ale teraz mówisz o książkach w standardowych rozmiarach czy o wersjach kieszonkowych?
Kaśka: Standardowych.
Malwina: To ja nie kojarzę, tylko w tych kieszonkowych rozmiarach kojarzę problem z małym drukiem.
Kaśka: Nie, ja trafiłam na wiele takich książek. I o ile jeszcze w egzemplarzach recenzenckich, takich przed korektą, to się czasem zdarza i jestem w stanie to zrozumieć – bo do takiej książki podchodzę z dużą wyrozumiałością – to w finalnym druku to mnie pokonuje.
Malwina: A wolisz twarde czy miękkie okładki?
Kaśka: Nie ma to dla mnie większego znaczenia…
Malwina: Ale seria już mogłaby być jednolita? Jeśli seria ma twarde okładki to niech to będą twarde okładki, albo dwie wersje – nie wiem, co się bardziej wydawnictwu opłaca. Ale jeśli seria ma sześć książek, a wydawnictwo wydało trzy pierwsze w twardej to wypadałoby żeby pozostałe też się ukazały w twardej. Żeby to miało ręce i nogi.
Kaśka: Taaak, to koniecznie! Najgorzej jest też jak zmieniają okładki, jest seria i oni robią dodruk w nowej szacie graficznej…
Malwina: …że nie można dokupić książki w starej szacie?
Kaśka: Tak…
Malwina: Faktycznie z niektórymi książkami jest problem. Na przykład ktoś ma pierwsze wydanie Harrego Pottera, to takie kolorowe, i próbuje sobie dokupić…
Kaśka: …i nie ma go?!
Malwina: Nie wiem, tak tylko dywaguję….
Kaśka: Akurat mam tę pierwszą serię i już się wystraszyłam!
Malwina: No ja mam tę drugą, i jeszcze podoba mi się ta czarna… ale tylko gdybam.
Kaśka: OK, ale jeśli seria to w jednej wersji powinna być. Jak pytasz o miękkie i twarde okładki to dla mnie jest problem tylko jeśli książka jest w miękkiej oprawie, w dodatku klejona – tak chamsko klejona jeszcze, że jak ją rozchylisz to się rozleci na pół, a jak ją przeczytają trzy osoby to zaraz wypadają kartki.
Malwina: To jest problem, choć chyba na palcach jednej ręki mogę policzyć takie książki…
Kaśka: Ale mimo wszystko, szkoda tych kilku! Ja czytam taką uchyloną, żeby nie połamać – mam obsesję na tym punkcie – ale jak książka ma 500 stron to się nie da tak czytać, jeszcze jak marginesy są wąskie.
Malwina: O jeszcze jak jest słabo klejona to złamie się grzbiet!
Kaśka: No dokładnie, o tym mówię!
Malwina: Taaak, to mnie tak bardzo irytuje jak grzbiet jest połamany, to tak brzydko wygląda…
Kaśka: Ja wtedy książkę chowam, stawiam gdzieś na bocznych półkach.
Malwina: No nie, jeśli mam z serii to nie schowam jednej książki… wiesz, to świadczy o tym, że książka była czytana, ale… no szkoda mi jej, bo ładniej by wyglądała bez połamanego grzbietu…
Kaśka: No szkoda. A jaki jest twój stosunek do okładek? To znaczy bohaterów przedstawionych na okładkach, którzy nie zawsze pasują…
Malwina: Dla mnie okładka ma przyciągać wzrok. Ale powiem ci, że nigdy nie analizowałam okładki pod kątem treści…
Kaśka: A takie oczywiste: bohaterka czarne włosy, a na okładce blondynka?
Malwina: Zakładam, że takie rzeczy się nie dzieją… że bohaterka jest blond, a na okładce burza ciemnych loków…
Kaśka: A co jeśli okładki się powielają? Jedna okładka jest w kilku wersjach u różnych autorów…
Malwina: te okładki są brane z banków i to faktycznie jest niefajne, bo naprawdę mamy tyle tych zdjęć i można zatrudnić tylu grafików, żeby książce zrobić unikalną okładkę… Przecież łatwo można sprawdzić te okładki.
Kaśka: Ale myślisz, że to wynika z lenistwa? Ze komuś się nie chce poszukać głębiej? Czy z oszczędności? Bo łatwiej wziąć z banku pierwsze z brzegu?
Malwina: Myślisz, że biorą pierwsze z brzegu?
Kaśka: Nie wiem.
Malwina: Ja też nie wiem, z czego to wynika… Myślę, że to jest składową wielu czynników, dlaczego to jest zdjęcie z banku, ale jestem przekonana, że jest tam wiele zdjęć, które pasuje do treści książki.
Kaśka: …albo nie pasuje… Zastanawiam się, czy sięganie po okładki, które nawiązują do wydanych już wcześniej książek są chwytem marketingowym? W stylu: „Ah, autorka napisała drugą książkę to sięgniemy po okładkę którą miała już znana pisarka z zagranicy”…
Malwina: Mnie się to nie podoba… uważam, że można by to zrobić oryginalnie.
Kaśka: Nie wiem, czy tak jest, głośno się tylko zastanawiam nad tym, skąd to się bierze?
Malwina: Może to jakiś chwyt marketingowy, ale ile razy było tak, że w Polsce były dwie podobne okładki i były aferki na grupach dyskusyjnych. Może to wynika z niedostatecznego rozeznania w materiale, ale kurczę! skoro czytelnik jest w stanie to wyłapać, to chyba ktoś kto siedzi w tym na co dzień też nie powinien mieć z tym problemu!
Kaśka: A czy czytasz książki w oryginale?
Malwina: Nie, nie czytam…
Kaśka: A spotkałaś się z tym, że wciągnęłaś się w serię… trzy tomy przetłumaczyli, a potem się im znudziło i pozostałe dwa nie zostały przetłumaczone?
Malwina: Nie, zawsze czekałam już na polską wersję, jak wiedziałam, że ma się pojawić.
Kaśka: Ale mówię o tym, że przetłumaczone zostały trzy tomy z pięciu.
Malwina: Ja czytałam książki Cassandry Clare i te książki w Polsce nie pojawiały się od razu i nie wiedziałam, czy z danej serii zostaną przetłumaczone wszystkie… ale nie wiem, czy zdecydowałabym się na czytanie w oryginale. Nie ufam swojemu angielskiemu na tyle… Chociaż podejrzewam, że w tych książkach angielski nie jest jakiś supertrudny, ale straciłabym przyjemność czytania stresując się czy wszystko dobrze zrozumiem.
Kaśka: Ja czytam tylko tłumaczone książki, ale najczęściej czekam aż będzie cała seria, żeby nie dopuścić do sytuacji, że mi ktoś nie przetłumaczy ostatniego tomu. To tak jakby mi ktoś film wyłączył przed ostatnią sceną. I myśl, co dalej…
Malwina: Ja czytam głównie polskich autorów, bo nie lubię czytać książek tłumaczonych. Zawsze obawiam się, ze tłumaczenie nie jest wierne i nie do końca oddaje to, co autor miał na myśli. Wystawiając opinię o książce nie wiem do końca czy wystawiam opinię autorowi czy już tłumaczowi. Niejednokrotnie słyszało się historie, że tłumacz nie do końca odzwierciedlił oryginał. Słyszałaś o takich sytuacjach?
Kaśka: Też nie czytam w oryginale, więc muszę ufać wersji przetłumaczonej. Natomiast była już afera, że recenzenci poprawiali tłumacza.
Malwina: Teraz jest druga taka sytuacja, że są pokazywane błędy w tłumaczeniach i to nie w egzemplarzach recenzenckich tylko już finalnych. Z czego to wynika?
Kaśka: Ale wiesz, mamy też mnóstwo książek, które nie są tłumaczone, bo są pisane przez polskich autorów i też zawierają mnóstwo błędów… to są tylko ludzie.
Malwina: No tak, oczywiście, tylko w tłumaczeniu nie załapiesz sensu, czy kontekstu, a po polsku to wyłapiesz… w tłumaczeniach, jest trochę inaczej…
Kaśka: To jeszcze zapytam, czy pisząc recenzję zaznaczasz kto jest tłumaczem książki?
Malwina: Nie, właśnie nie, ale czytam głównie polskich autorów. Już się nad tym zastanawiałam i jeśli będę czytać zagranicznych autorów to będę to zaznaczać.
Kaśka: I tak się powinno robić! Tak naprawdę to oprócz autora powinien być podany tez tłumacz, bo jakby nie było to jest też troszeczkę jego dzieło. Za które w każdym razie ponosi odpowiedzialność!
Malwina: Myślę, że to też kwestia tego, czy ktoś po daną książkę sięgnie, bo jeśli ktoś „siedzi w literaturze” to kojarzy nazwiska i nazwisko tłumacza może go przekonać… bo wie, czy ma dobre czy złe doświadczenia z daną osobą.
Kaśka: Rzeczywiście, ale my się skupiamy na polskiej literaturze, bo w razie czego można autora gdzieś dorwać i mu powiedzieć, co myślimy o tym, że nie ma kolejnego tomu!
Malwina: Na przykład. Co nas jeszcze denerwuje?
Kaśka: Chyba nic, ja podchodzę do tego z dużą rezerwą….
Malwina: O! Wiem, co jeszcze! Niektóre wydawnictwa nie robią ebooków…
Kaśka: Nie wszystkie są na Legimi, niektórych trzeba szukać gdzie indziej…. Jednak mimo wszystko, kiedy pojawia się ebook to książka szybko ląduje na gryzoniach i innych portalach.
Malwina: Domyślam się, że jest jakiś racjonalny powód, ale skoro mówimy o tym, co nas denerwuje jako czytelnika to nie patrzę na to, że są dwie strony medalu. Mnie, jako czytelnika, wkurzało, że nie mogę grubaska przeczytać w ebooku, tylko musze taką cegłę nosić…
Kaśka: Byłoby wygodniej…
Malwina: Dokładnie, byłoby wygodniej, a na półeczce by sobie stała i dobrze wyglądała… Audiobooków nie słucham, więc dla mnie to nie problem, jak nie ma audiobooka.
Kaśka: Audiobook to dodatkowy wydatek. Ktoś tę książkę musi przeczytać, musi być studio, no a wydanie ebooka to nie jest filozofia… więc tak, to jest zarzut słuszny!
***
Kaśka: to wszystko takie z przymrużeniem oka, jednym to przeszkadza innym nie. Pewnie są czytelnicy, którzy nie potrzebują okładek z jednej serii, zależy im tylko na treści.
Malwina: Ale są osoby, które muszą mieć jak od linijki i takich czytelników też należy szanować 😉
Kaśka: Oczywiście! Powiem ci, że ja mam problem, bo mam serię, która ma kilka wersji okładkowych i nie wiem, czy mam je poukładać: dwa te samy tytuły obok siebie z różnymi okładkami, czy serie jedna po drugiej?
Malwina: Naprawdę masz taki problem?
Kaśka: NO! Jak przestawiam książki to zawsze się nad tym zastanawiam, czy tak by mi się podobało czy jednak inaczej, więc w pełni rozumiem osoby, które muszą mieć książki dobrze poukładane…
Malwina: Jaką serię taką masz?
Kaśka: Hanię Greń.
Malwina: I masz i takie i takie okładki, tak?
Kaśka: Tak, a pierwszą część mam nawet potrójnie, bo za pierwszym razem była wydana pod innym tytułem.
Malwina: No to Ci nie pomogę! ?
Kaśka: No!
Malwina: Ale miałam podobny dylemat. Miałam poukładane książki autorami i seriami, a podczas kwarantanny mi odbiło i stwierdziłam, że zrobię sobie tęczową biblioteczkę… I na przykład taki Harry Potter to każdy tom ma w innym kolorze. I miałam takie… (palpitacje! hahaha)… jak to?! mam rozdzielić serię? Ostatecznie dwie dolne półki zrobiłam na serie, a tylko górę mam tęczową…
Kaśka: Ja właśnie z tego powodu nie mogę mieć tęczowej biblioteczki! I jak na takich półkach szukać książki?
Malwina: No powiem ci, że to jest problem, bo wiedziałam wcześniej gdzie co jest… a potem stałam pół godziny przed regałem jak ćwok jakiś i po prostu szukałam tej książki. I nie mogłam sobie przypomnieć jaki kolor ma grzbiet, bo to, że okładka jest czerwona nie znaczy, że grzbiet też jest czerwony. A on jest czarny. I ja pamiętam, że okładka jest czerwona – a tych czerwonych nie ma jakoś spektakularnie dużo – a książki nie ma!
Kaśka: I to mnie powstrzymuje, bo większość serii musiałabym rozdzielić, bo one na przykład są pastelowe, ale we wszystkich kolorach…. No, zeszłyśmy z tematu bardzo! (śmiech) Ale to jest kolejna rzecz: serie powinny mieć grzbiety w tych samych kolorach! Dla tych kolorystycznych „zakręceńców” – Ale wymyśliłam słowo!
Malwina: Czy coś nas jeszcze irytuje?
Kaśka: Chyba nie…. A na te wszystkie rzeczy i tak przymykamy oko, jak książka jest dobra!
Malwina: No pewnie! Dajcie nam znać, czy Was też to irytuje, bo jesteśmy ciekawe, jakie tu jeszcze książkowe świry oprócz nas są… A może się okazać, że Was denerwują rzeczy, o których my nawet byśmy nie myślały, że mogą kogoś denerwować…
Kaśka: I dajcie znać, czy podobają się Wam takie nasze pogadanki, czy wolicie raczej „mięsiste tematy”! Do usłyszenia za tydzień!