O swojej miłości do książek Magdaleny Witkiewicz nie muszę wspominać, ale czasem trudno jest uwierzyć, że można pisać świetne książki i dla dzieci i dla dorosłych. Jednak po przeczytaniu książki „Lilka i spółka” miałam pewność, że na regale syna również znajdzie się półka W jak Witkiewicz 😉
Mam ogromną nadzieję, że mój syn zachwycony Lilką, Matewką i Wiki nie będzie jednak pakował się z takim zamiłowaniem w kłopoty… To chyba obawy każdego rodzica czytającego te książki…
Co tym razem zmalowali?
Od wakacji u ciotki Jadźki mija rok. Nadchodzi kolejne lato. Wiki jest już na tyle duża, że wyjeżdża na obóz, Matewka od września zacznie naukę w szkole, a Lilka będzie już trzecioklasistką! Może ta metryczka pozwoli Wam ocenić, dla kogo to książka 😉
Wiki wobec tego nie wyrusza do Amalki, dotrze tam dopiero później, jednak i tak będzie wesoło, ponieważ pojawią się tam bliźniaki: Antoś i Staś, a całkiem niedaleko domek wynajmuje Zosia z mamą. Już sama ilość dzieci powinna Wam zasygnalizować, w ile kłopotów można się wplątać… ale jeśli nadal ze spokojem podchodzicie do tej książki to spieszę donieść, że:
– dzieci postanawiają wywołać aferę korupcyjną
– szukają kamieni (ekhm… nerkowych)
– szukają zielonego zegara ciotki Franki (bo jak biologiczny to zielony!)
– próbują unieszkodliwić chłopaka ciotki Franki, który jest oszustem i wozi podejrzane rzeczy w bagażniku…
Skąd tyle afer i kłopotów w dziecięcym życiu?
Dzieciaki mówią, co im ślina na język przyniesie, podsłuchują, wszystko traktują wyjątkowo dosłownie, resztę sobie domyślą, a jak im powiedzieć, że mają gdzieś nie zaglądać to zajrzą! i… tak wygląda przepis na kłopoty!
To znowu książka pełna mądrości, a przy tym niesamowicie zabawna. Młody czytelnik ma szansę uczyć się na przykładach, a my możemy mieć nadzieję, że nie będzie powtarzał błędów bohaterów 😉
Zapraszam Was do wspólnego czytania z dziećmi!