Wydawnictwo Replika kolejny raz mi zaufało powierzyło patronat nad kolejną pozycją, z dumą prezentuję książkę Marii Jolanty Tokarskiej „Zawrotny rytm fokstrota”.
Ten, kto mnie zna, wie, że unikam raczej książek historycznych, więc skąd u mnie książka o latach dwudziestych?! Cóż, w książce najważniejsza jest muzyka, ludzie, uczucia i pewne historie, które łączą ludzi.
Uwielbiam książki autorów, których nie znam, przez to oczywistym jest, że debiuty są dla mnie smakowitym kąskiem. Tak właśnie było tym razem… Choć gdy przeczytałam, że autorka jest wykładowcą akademickim nieco się wystraszyłam! Że będzie mnóstwo szczegółów, które mnie zanudzą, ale był to strach na wyrost!
Fabuła
Zastanawiam się, jak Wam opowiedzieć o czym jest książka nie zdradzając zbyt wiele… Za główną bohaterkę można chyba uznać Emmę, bo to ona łączy wszystkie inne postaci… Dowiadujemy się, jak poznała swojego męża, mężczyznę starszego od niej, którego wcale nie kochała na początku. Poznajemy historię jej rodziny, szalone ciotki, mężczyznę, który jest nią zauroczony… I tak udaje nam się poznać kolejną życiową historię. Historię Konstantego i jego rodziny, czyli zaginięcie brata bliźniaka, śmierć matki, nową kobietę ojca i ich córkę. Właściwie bohaterów pojawiło się całkiem sporo. Momentami musiałam się skupić by mieć pewność, że niczego nie mylę… Nie będę wymieniać ich wszystkich, bo i tak nie zapamiętacie, więc musicie poznać ich osobiście!
To książka pełna muzycznej magii: śpiewu i tańca. Ale również zmian, życiowych wyborów, miłości, przyjaźni oraz pasji. A to wszystko opowiedziane w sposób prosty i ciekawy, trochę jakby usiąść przy kominku i wysłuchać czyichś wspomnień – lubię takie klimaty, a Ty?
Przyznam, że nie jest to książka, którą zaczęłam czytać wieczorem i skończyłam rano. Dawkowałam ją sobie przez trzy dni, ale nie dlatego, że była nudna! Raczej chodziło o to, że nie było wartkiej akcji, tylko dobrze opowiedziana historia, trochę wspomnień, trochę marzeń i planów. Po prostu łatwo było znaleźć moment, kiedy książkę można odłożyć i wrócić do niej rano. To stanowczo plus. Czasem dobrze zarwać noc dla książki, ale jednak zwykle odbija się to na czytelniku rano, a ja wtedy mam ogromne wyrzuty sumienia, bo robię się nerwowa i obrywa moje dziecko 😉