Nie jestem zakręcona na punkcie eco i zero waste. A nawet gdybym była mój mąż uznałby to za chwilowe wariactwo. Natomiast staram się bardzo robić małe kroczki dla dobra naszej planety. Kocham materiałowe torby, na zakupy zabieram wielkie plastikowe, ale wielokrotnego użytku – już je mam, więc korzystam. Ale nie kupuję nowych. Moją największą bolączką były plastikowe butelki. Koszmar, a im bliżej lata tym więcej zgrzewek mineralnej się u nas pojawia. Ale i na to znalazłam rozwiązanie — dzbanek filtrujący Aquaphor.
To nie pierwszy dzbanek w naszym domu, ale poprzedni był brzydki, nieporęczny i dość mały. Szybko oddałam go cioci, która mieszka sama, bo dla rodziny był nieprzydatny. Ale gdy kolejny raz mąż wynosił butelki uznałam, że czas to zmienić. Aquaphor proponuje dzbanki filtrujące w wielu rozmiarach, choć chyba nie wybrałam największego. Do tego mnogość kształtów oraz kolorów daje nam ogromny wybór.
Nie zależało mi wyjątkowo na jakimś designerskim wyglądzie, jedyne czego chciałam to, żeby nie był biały. Jakoś mam problem z bielą pod każdym względem. Wybrałam więc wersję szarą.
A do tego oczywiście wkłady filtrujące. I tu kolejne zaskoczenie, bo one nie tylko usuwają zanieczyszczenia! One również sprawiają, że woda zawiera magnez. Dla kogoś, kto wypija 1,5 litra kawy dziennie (mój mąż też!) taki dodatkowy magnez jest jak zbawienie!
Usuwają posmak i zapach wody, usuwa z wody chlor, fenol, pestycydy, żelazo. A co najważniejsze jeden wkład wystarcza na około 2 miesiące (w przypadku rodziny 4 osobowej).
Nie będę nawet wspominać o ogromnej oszczędności, jaką jest dzbanek filtrujący. Sam dzbanek to koszt kilkudziesięciu złotych. Chyba najtańszy znajdziemy za ok. 30 zł, natomiast najdroższe za ok. 90 zł. Wkład filtrujący to koszt kilkunastu złotych – na dwa miesiące! Czyli mniej więcej tyle co jedna zgrzewka wody – tyle nas to kosztuje miesięcznie.
Dopuszczam możliwość, że dla niektórych „przestawienie” się na filtrowaną wodę może być trudnością, ale naprawdę warto. Dla siebie i dla świata.