Książki słowiańskie znam, lubię, czytam z przyjemnością. Jednak słowiański erotyk nieco mnie przerażał. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale uznałam, że muszę (po prostu MUSZĘ!) sprawdzić co to takiego! W dodatku jak wspomniałam o książce koleżance czytając ją przedpremierowo to szybko mnie uświadomiła z jaką genialną autorką mam do czynienia. Tak że mogę oficjalnie stwierdzić, że Marta Krajewska ma przynajmniej jedną psychofankę – ja bym zazdrościła!
Czy jest Pani pisarką?
Jestem pisarką. Trochę mi zajęło, zanim nauczyłam się o sobie tak mówić, ale teraz już nie mam z tym problemu. Jestem pisarką. Po pierwsze tak czuję, po drugie utrzymuję się z tego, po trzecie tworzę.
Kiedy, Pani zdaniem, autor zasługuje na takie miano?
Granica, za którą jest się już pisarzem, jest odczuwana różnie przez osoby tworzące. Podejrzewam, że z jednej strony dzieje się tak dlatego, że w głowach mamy obraz Sienkiewiczów i Mickiewiczów tworzących w swoich dworach, w szale uniesień, a my zasuwamy na etatach, sprzątamy, oglądamy seriale i gdzieś tam jeszcze na boku snujemy nasze historie. Z jednej więc strony czujemy, że nie dorastamy do romantycznego wizerunku tych wielkich, z drugiej rzadko kiedy pisanie stanowi nasze jedyne źródło utrzymania. Postrzegamy je raczej jak hobby, pasję, niż sposób na życie. Stąd z trudem przechodzi nam przez gardło: „Jestem pisarzem/pisarką”. Ja się tego też musiałam nauczyć, ale piszę właśnie swoją dziesiątą powieść, mam na koncie kilka nominacji do nagród, przekłady na obce języki i nawet jedną nagrodę. Nie pracuję na etacie. Moja głowa wciąż tkwi w pisaniu i nie umie z niego zrezygnować. Zatem tak, jestem pisarką. Zawsze byłam, ale teraz wyzbyłam się kompleksów i mogę o tym głośno mówić.
Kiedy zaczęła Pani pisać i jak to się stało?
Zaczęłam gdy miałam dziesięć lat. Napisałam kryminał o detektywie Brałnie z Walstrit. Zajął mi całe wakacje i zeszyt w szeroką linię. Mam go do dziś. Jak to się stało? Nie pamiętam, ale wydaje mi się, że duży wpływ miało to, że moja starsza siostra, Agata (Agata Kasiak – przyp.MK), zaczęła wtedy pisać swoją opowieść, a ja po prostu zrobiłam to samo, co ona, tylko po swojemu. Agata pisała opowieść płaszcza i szpady o księżniczce Sarze, a ja kryminał o Brałnie. Od tamtej pory obie piszemy.
Jak wymyśliła Pani Wilczą Dolinę?
Dolina w takim kształcie, w jakim ją znają czytelnicy, powstała jako hybryda mojej fascynacji Słowianami z czasów dorosłych, oraz wcześniejszego świata, który ma już 25 lat. Tamten świat wymyśliłyśmy z Agatą, żeby popisać coś razem w wakacje 1995r, bo obie miałyśmy dużo czasu. Z moich pamiętników wynika, że to ja bardzo chciałam namówić Agatę na taką przygodę, ale ostatecznie to właśnie Agata dodała do historii znaczący element, czyli wilkarów – ludzi przyjmujących postacie wilków. W tamtej wersji nasi bohaterowie podróżowali po wielkim świecie i samej dolinie poświęcałyśmy raczej mało uwagi. Dopiero kiedy postanowiłam napisać powieść samodzielnie, skupiłam się na jednej wsi i dodałam słowiańskość do konstrukcji świata. Tak powstała Wilcza Dolina z nazwą i kreacją jaką czytelnicy poznają w książkach. Agata również napisała swoją powieść „Baśń o Wilczej Dolinie”, która też wyrasta z tego naszego dawnego świata, ale jest jej samodzielną twórczością.
Gdzie szuka Pani merytorycznych źródeł?
Mam to szczęście, że interesuję się Słowianami od czasów gdy jeszcze rynek nie był zalewany teoriami pseudohistoryków, książkami łączącymi wicca z wierzeniami naszych przodków, czy innym chciejstwem autorów. Teraz jest mi łatwiej na pierwszy rzut oka oddzielić złe książki od dobrych, ale czasem nawet mi zajmuje to dłuższą chwilę. Jeśli ktoś szuka dobrych źródeł, powinien dobrze sprawdzać tytuły, które go ciekawią. Wygooglować, poczytać recenzje rzetelnych kont. Ja polecam Słowiańskości, Sigillum Authenticum i grupy na Facebooku. Tam szybko przekonacie się, czy książka jest warta waszego czasu. No i polecam klasyków, jak Gieysztor czy Szyjewski, Pełka. Z nowszych cenię Kamila Kajkowskiego, warto poczytać choćby wywiady z nim, posłuchać podcastów. I bądźcie krytyczni wobec tego, co czytacie.
Czy trudno było znaleźć wydawcę zainteresowanego słowiańskim erotykiem?
Nie, ale może dlatego, że to nie jest moja pierwsza książka, ani nawet nie pierwsza w tym uniwersum. Środowisko wie, że jak Krajewska to Słowianie, a że scen erotycznych też nie unikałam, to taka książka chyba nikogo nie zaszokowała. Po tym jak zdradziłam w swoich social mediach, że pracują nad słowiańskim erotykiem, dostałam kilka propozycji ze strony wydawców, co bardzo doceniam i jestem im wszystkim wdzięczna za zainteresowanie, bo był to wyraz zaufania w jakość tego, co robię. Przecież nie znali wtedy nawet kawałka książki! Przez jakiś czas uparcie twierdziłam, że tę książkę chcę spróbować wydać sama, ale ostatecznie zdecydowałam się na grupę wydawniczą Foksal i należące do niej Lipstick Books. Podoba mi się ich profil wydawniczy i na ten moment współpraca układa się fajnie.
Planuje Pani kiedyś napisać coś, co nie dzieje się w Wilczej Dolinie?
Jasne, nawet napisałam już takie książki. „Emil, kanarek i rudy pies” to takie „Dzieci z Bullerbyn” w latach ’90 na polskiej wsi. „Czartojarsk” to serial napisany dla Storytel, w którym współczesne miasteczko zostaje nawiedzone przez słowiańskie potwory, a troje nastolatków usiłuje rozwiązać zagadkę. Z kolei „Gumiakiem i szpilką” to opowieść obyczajowa, skręcająca ku komedii romantycznej, która pokazuje wieś taką, jaką ja ją znam. Te dwa ostatnie tytuły są dostępne jedynie w formie audiobooka, ponieważ należą do Storytel Original, czyli historii napisanych na specjalne zamówienie serwisu. W tej chwili pracuję nad drugim sezonem Gumiaków, ponieważ pierwszy spotkał się z naprawdę ciepłym przyjęciem słuchaczy. W głowie mam pomysł na jeszcze jedną, zupełnie nową opowieść obyczajową.
Czy od początku wie Pani jak będzie finalnie wyglądała historia, czy zdarza się, że bohaterowie zaczynają żyć własnym życiem?
Od początku wiem, bo bardzo lubię fazę knucia i planowania, która odbywa się w mojej głowie przed pisaniem. Lubię wiedzieć dokąd zmierzam z fabułą i co jest w tej książce naprawdę ważne, co chcę pokazać, powiedzieć. Jasne, czasem plan powieści jest mglisty w wielu miejscach i daje możliwość kreatywnych zmian, ale staram się dążyć do zamierzonego finału. Postacie zazwyczaj mają to gdzieś i chcą uciec z tych ramek, a kiedy to się dzieje, muszę zdecydować, czy korzystniej będzie nagiąć je do mojej woli, czy jednak zmodyfikować plan. Końcowy punkt, do którego dążę nigdy się jednak nie zmienia.
Kto jest Pani pierwszym recenzentem?
Moja siostra, Agata, i moja przyjaciółka Anka. Zresztą obie gnębię już na etapie pisania. Ktoś musi wysłuchiwać o moich bolących plecach, blokadach twórczych i nienawiści do pisanego tekstu. One to jakoś dzielnie znoszą. Obie dają mi też świetne rady po lekturze i nauczyłam się ufać ich opiniom, odczuciom. Cenię sobie bardzo, że potrafią mi szczerze powiedzieć, gdzie coś nie gra i robią to w taki sposób, że ja pokornie słucham i się zastanawiam. A pokora to nie jest moje drugie imię, więc…
Ile książek jeszcze chowa Pani w szufladzie?
Zero. Nie mam nic, mam to szczęście, że piszę i wydaję na bieżąco. Nie jestem też na tyle płodna, żeby coś skrobać na boku. Dopiero uczę się chwytania umysłu w ryzy nawyku, bo z natury bardzo szybko się rozpraszam i jestem prokrastynatorem. W tym roku chciałabym wyrobić sobie nawyk codziennego pisania, to mój najważniejszy cel. Pomysłów na książki mam dużo, więc trzeba pogonić mózg, żeby nauczył się je sprawniej przelewać na klawiaturę.
Jakie ma Pani plany wydawnicze na najbliższy czas? Wiem, że nie o wszystkim można mówić, ale…
W tej chwili piszę dwie książki na raz, co mi pomaga ominąć blokadę twórczą. Liczę na to, że przynajmniej jedna z nich ukaże się jeszcze w tym roku, ale na rynku wydawniczym procesy są długotrwałe i nieprzewidywalne, więc tego nie mogę być pewna. Z własnych planów to do końca roku chciałabym napisać jeszcze jedną powieść, poza tymi już rozpoczętymi. Mam nadzieję, że nic mi w tym nie przeszkodzi, bo moje zdolności twórcze są bardzo uzależnione od tego, co dzieje się wokół mnie. Smutna, zła czy zaniepokojona nie umiem pisać, a nikt nie wie, jak będzie wyglądał świat za miesiąc, co dopiero za rok.
Jakie warunki muszą zostać spełnione, żeby mogła Pani tworzyć? Cisza, ulubiony fotel, kawa albo herbata?
Cisza. Właściwie to jedyny warunek, bo trudno o całkowite odcięcie od świata. Co prawda nie mam już maleńkich dzieci, ale jednak moja rodzina żyje w tym samym domu, w którym ja pracuję. Na dzień dzisiejszy obie strony uczą się szanować stanowisko tej drugiej. Wymaga to ode mnie zrozumienia, że nie mogę na nich warczeć tylko dlatego, że nie idzie mi pisanie, a od nich przyzwyczajenia się, że choć jestem w pobliżu, to pracuję i powinni poszukać majonezu zanim przyjdą zapytać mnie, gdzie się podział. Jest duży postęp, działamy, książki powstają, więc jestem dobrej myśli. Z innych nawyków, to kawa. Wypijam kilka kubków dziennie, z czego rano dwa z rzędu. Kocham, nic nie poradzę. Innych przyzwyczajeń w tym momencie nie mam, choć dobrze wspominam pisanie na zewnątrz, wśród zieleni i śpiewu ptaków. Czekam na wiosnę z utęsknieniem.
Który moment jest najprzyjemniejszy: gdy kończy Pani pisać? kiedy przychodzą egzemplarze autorskie? kiedy widzi Pani książkę w księgarni? czy może gdy pojawia się pierwsza recenzja?
Recenzje są miodem na serce i wielkim kopem motywacyjnym. Bardzo też lubię moment gdy wydawca pokazuje mi okładkę, albo ilustracje. Uwielbiam audiobooki, z ciekawością słucham, co lektor wyciągnął z tekstu, często są to cuda. Ale chyba takim najbardziej wyczekiwanym i dającym satysfakcję momentem jest zakończenie pisania. Zazwyczaj jestem wtedy w strzępach, od tygodnia nie myślę o niczym poza książką, boli mnie kręgosłup i tyłek, a kiedy kończę pisać nie umiem się nawet ucieszyć. Początkowo jest więc ulga i zmęczenie, a także kieliszek albo dwa wina. Natomiast potem przychodzi zadowolenie, duma, takie małe szczęście. To najlepszy moment. I z książki na książkę uczę się go cenić coraz bardziej.
Pani największe pisarskie marzenie?
Pewnie powinnam powiedzieć, że serial na Netflixie albo Nobel, ale tak naprawdę marzę, żeby moja miłość do pisania dała mi bezpieczeństwo finansowe. Kocham pisanie, ale wkroczyłam na ryzykowną ścieżkę utrzymywania się z wolnego zawodu, a mam rodzinę i marzenia, do realizacji których potrzebuję, niestety, środków. Takie życie. To nie znaczy, że piszę tylko dla pieniędzy, bo wtedy chyba tworzyłabym trochę inne treści, ale nie będę ukrywać, że skoro to zawód, to związany jest z finansami. Chciałabym móc pisać do końca życia. To będzie możliwe tylko jeśli będę się mogła z tego utrzymać.
Co Pani robi kiedy nie pisze?
Ogarniam życie, jak wszyscy i niekoniecznie to lubię. Gdyby nie audiobooki to pranie i sprzątanie doprowadzałyby mnie na skraj wytrzymałości psychicznej. Spędzam za to dużo czasu z rodziną, lubimy sobie pogadać, pograć w planszówki. Dużo czytam, staram się codziennie, ale nie zawsze mam do tego głowę. Czasem tak bardzo siedzę w swoich fabułach, że nie mogę się skupić na cudzych. Wtedy nie czytam, żeby nie krzywdzić tamtych książek i autorów własnym rozkojarzeniem. Lubię ludzi, więc cieszą mnie spotkania z sąsiadami i przyjaciółmi. Mam to szczęście, że mam z kim się spotkać. W ogóle, mam tendencję do szukania nowych bodźców i wrażeń, więc wymyślenie rzeczy, które mogę zrobić poza (a czasem zamiast) pisania przychodzi mi z okropną wręcz łatwością. Najczęściej skupiam się na tym, żeby jednak pisać, zamiast poświęcać się nowemu pomysłowi na Coś Genialnego.
Pisarz, po którego sięga Pani w ciemno?
Terry Pratchett, bo kocham go całym małym, czarnym sercem. No ale on już nic nowego nie stworzy, pozostaje mi czekać na zapowiedzianą biografię. W ostatnich latach czytam właściwie tylko polskich autorów, przy czym nie ograniczam się do gatunku, czytam na co mam akurat ochotę, od poradników, przez obyczaje, kryminały, fantastykę po horror. Z nazwisk na pewno Marta Kisiel i Marcin Mortka, szczególnie podoba mi się jego cykl o Kociołku. Poza tym mam sporo znajomych wśród pisarzy i ich książki zawsze najmocniej przyciągają, bo jestem ciekawa, co tam fajnego wymyślili. Na półkach wstydu mam klasyków jak Sanderson czy Brett, ale nie udaje mi się do nich dotrzeć. Odstrasza mnie ilość tomów.
Gdzie można Panią spotkać w najbliższym czasie, żeby dostać autograf? Myślała Pani kiedyś o spotkaniu ze swoimi fanami przy kawie?
Na razie nie mam planów i nie wiem, jak będzie wyglądał ten sezon konwentowy. Bardzo lubię spotkania na takich imprezach, uwielbiam też spotkania autorskie, czy na kawie, bo to też taki wielki dopalacz dla motywacji, ale jak będzie, nie wiem.
Czy jest szansa, że napisze Pani coś wspólnie z Agatą Kasiak?
Ten temat wraca w naszych rozmowach co jakiś czas. Jeśli uda nam się wygospodarować czas i zorganizować się warsztatowo tak, żeby to jakoś bezboleśnie przebiegało na poziomie technicznym, to całkiem możliwe. Mamy sentyment do wspólnego tworzenia, łączy nas poczucie humoru, kręcą podobne motywy, więc czemu nie? Przydałby się jednak naprawdę dobry pomysł no i czas. Czas! A tego jak zwykle brakuje.
A jak Pani świętuje premiery?
Z mężem zawsze świętujemy winem. Robię własne, więc czasem to jest moje wino, czasem kupujemy ulubioną markę mojego męża. Bardzo lubię te chwile. Czasem udaje się też zaświętować w większym gronie, ale nie zawsze. Natomiast widzę, że nauczyłam się wyciskać z małych szczęść maksimum przyjemności. Celebruję takie dni, jak premiera, powolutku i do końca.
Dziękuję za rozmowę!
Zapraszam Was serdecznie do sięgania po książki Marty Krajewskiej. Piszę to jako osoba rzadko (i z obawą) sięgająca po fantastykę, a jednak z przyjemnością zanurzająca się w świecie stworzonym przez autorkę (oraz jej siostrę).
Rozmowy z innymi autorkami na Poligonie znajdziecie TUTAJ.
Wcześniej nie znałam tej autorki, jednak tworzy książki, po której rzadko sięgam.
Takie wywiady bardzo mnie zawsze interesowały. Jest tak do tej pory. Ten jest na prawdę rewelacyjny.
mam w planach te książki, ale jakoś ciągle nie mogę się zebrać
Sporo słyszałam o twórczości autorki, ale sama jeszcze nie miałam okazji nic czytać.
„Pragnę więcej” mam w swoich planach czytelniczych 😀 Mam nadzieję, że uda mi się ją przeczytać w okolicy wakacji. Ciekawy wywiad 😀
Chyba w szukaniu wrażeń i niechęci do sprzątania czy prania to z panią Martą Krajewską mogłybyśmy sobie przybić piątkę. I jeszcze ta miłość do ciszy!
Nie miałam pojęcia, że są Słowiańskie książki, o samej autorce też chyba słyszę pierwszy raz i koniecznie muszę poznać jej twórczość.
serio? Są! i to nawet jest ich wiele 🙂
Kojarzę te propozycje autorki, ale jeszcze nie miałam okazji zapoznać się z tymi publikacjami.
Słowiański erotyk faktycznie może brzmieć dziwnie i przerażać ale czasem jednak warto dać szansę
Super wywiad
Nie przepadam za książkami z motywem słowiańskim, więc pewnie dlatego nie znam tej autorki.
Słyszałam o książkach tej autorki, ale ich samych nie miałam okazji czytać. Chyba czas to zmienić. Świetny wywiad!
Lubię czytać romanse i erotyki ale o tej autorce wcześniej nie słyszałam.