Co prawda z dużego dorobku Katarzyny Miszczuk znam jedynie „Szeptuchę”, która mnie mocno zaskoczyła to jednak bez wahania sięgnęłam po kolejną książkę. Wiecie przecież, że książki polskich autorów zgarniam wszystkie, jakie tylko pojawią się w zasięgu wzroku…
Mam nadzieję, że Wy już też nauczyliście się, że warto #czytaćbopolskie 😉 ale nie będziemy o tym dziś dyskutować…
Odbywa rezydenturę na oddziale psychiatrii w warszawskim szpitalu i na pewno nie spodziewa się, że jej życie potoczy się w taki sposób… na dzień dobry spotyka niepozornego choć lekko przerażającego pracownika szpitala, potem zaczyna dostawać liściki, które mogłyby zostać uznane za miłosne, gdyby nie to, że przyprawiały o dreszcze niepokoju… z czasem wcale nie jest lepiej, bo w szpitalu pracuje jej znajomy ze studiów, który chce odnowić znajomość, a ponieważ kocha się w nim pół szpitala i większość pacjentek to Aśki z miejsca wszyscy nienawidzą…
Szpital, w którym pracują nie należy do pięknych i nowoczesnych, to raczej miejsce z koszmarów sennych albo horrorów po prostu. A wszystko to opisane w taki sposób, że miałam te korytarze i rozpadające się windy przed oczami. Co zrobić, kiedy okazuje się, że w szpitalu grasuje morderca? Seryjny!
I tutaj pojawia się problem, bo tak naprawdę każdy jest podejrzany, jeden bardziej, drugi mniej… ale jednak! A na koniec i tak pełne zaskoczenie…
no ale ok, wiadomo, że gdyby to było wszystko to nie byłoby nic, bo przecież przydałby się jeszcze jeden przystojniak, albo dwóch… no i mamy policjanta Sebastiana i jego przyjaciela Marka – lekarza medycyny sądowej (będzie wtopa, jeśli źle napisałam…).
I najlepsza wiadomość – będą kolejne części!!!!
nie mogę się już doczekać 😉
Za książkę dziękuję Wydawnictwu W.A.B.