Beata Pawlikowska była dla mnie autorką, do której podchodziłam z dużym dystansem, kojarzyła mi się ze złotymi myślami, kalendarzami, książkami o podróżach i kulinarnymi, czyli zasadniczo nic dla mnie… bo owszem, kiedyś jakąś książkę dotyczącą podróży sprawiłam przyjaciółce na urodziny, ale ja raczej nie jestem typem podróżnika.
Nie jestem też typem kucharza, owszem gotuję (jak każda kobieta) nawet czasami mam ochotę spróbować czegoś nowego, ale przepisy zbierane przez Beatę Pawlikowską są z całego świata, a wiadomo, przeciętny kucharz szuka przepisów prostych, szybkich i łatwych, a nie z drugiego końca świata… Wobec tego podziwiałam ją za to, ile jest w stanie napisać książek, które czyta się nawet całkiem nieźle, bo przecież przepisy uzupełnia historiami.
Ale książka o tytule „Jestem szczęśliwym singlem” wydała mi się bardzo interesująca, po części dlatego, że ja już od prawie dekady singlem nie jestem… ale wcześniej byłam sama i było mi z tym dobrze, to był mój świadomy wybór i prawdę mówiąc mam takie poczucie, że bycie singlem to po prostu sposób bycia i charakter.
I tak właśnie do tego podeszłam, bardzo ciekawa co tym razem Beata Pawlikowska ma do powiedzenia…
W końcu miałam okazję naprawdę poznać sposób myślenia i pisania Beaty Pawlikowskiej i mogłam go ocenić, na podstawie „Śniadań świata” trudno było to zrobić.
Okładka mnie oczywiście zachwyciła, ale w środku są rysunki, którymi chyba zasłynęły książki Beaty Pawlikowskiej. Wyglądają jakby szkicowane na marginesie od niechcenia, a jednak są wyjątkowe 😉
Muszę przyznać, że sposób w jaki autorka pisze jest naprawdę przyjemny, łatwy, krótki i treściwy. I naprawdę mądry! Nie żebym się tego nie spodziewała, ale wiecie zupełnie inaczej pisze się o potrawach, których się gdzieś tam spróbowało, podróżach, a inaczej o sobie, swoich uczuciach, przemyśleniach. To wcale nie jest łatwe. Myślę, że pisać o sobie jest bardzo trudno, szczególnie pisać w sposób, który nie byłby przytłaczający dla czytelnika! Książka jest zbiorem myśli, jest podzielona na rozdziały, a dodatkowo zawiera miejsce na zapiski, pytania, wskazówki, myśli, które mają być dokończone przez czytelnika. To sprawia, że temat jest „przerobiony” trochę bardziej na zasadzie rozmowy, jakiegoś gdybania, autorka tylko prowadzi czytelnika za rękę przez jej tok myślenia. To było fajne (dla mnie, kobiety w związku, też), bo w ten sposób miałam możliwość poznania siebie…
To też nie jest tak, że jestem mężatką od wielu lat i jestem więźniem swojego związku, to tak nie działa… być może to jest właśnie to moje bycie singlem: mam rodzinę, a jednak mam to swoje „pole”, które uprawiam, mam tę możliwość, żeby się zerwać z tej smyczy (trzyma ją bardziej syn niż mąż ;)) i dzięki temu znajduję równowagę w tym wszystkim. A jednak mimo wszystko jestem „wewnętrzną singielką”.
Myślę, że ta książka jest nie tylko dla singli, to nie jest też poradnik „jak być szczęśliwą bez mężczyzny” albo informacją jak sobie bez niego poradzić i czy można w ogóle żyć bez chłopak boku… 😉
Dużym plusem dla mnie jest wyróżnianie tekstu za pomocą kursywy, pogrubienia, wyróżnień, wielkich liter czy wyliczeń. Być może chodzi o to, że jestem wzrokowcem, ale to takie ułatwienie, bo książki przecież nie trzeba czytać po kolei… albo po prostu łatwiej potem wrócić do czegoś, co nam się spodobało. To pozwala nam uporządkować myśli, a to bardzo ważne, bo żyjemy w takim chaosie i ten chaos wokół siebie tworzymy sami.
Autorka pisze o związkach, miłości, szczęściu – takim szczęściu z innymi ludźmi, ale także z samym sobą.
Może warto zrobić sobie prezent na „zajączka” albo na dzień matki albo z jakiejkolwiek innej okazji… bo czy naprawdę potrzebujemy powodu, żeby być szczęśliwym?