Ze sportem mam tyle wspólnego, co śnieg z latem. No. Taśmy dla sportowców? Raczej nie – tak zawsze myślałam. A tu psikus, okazało się, że wcale nie trzeba być sportowcem, żeby ich potrzebować. Kinesiotaping jest dla każdego!
Latem śmigałam po mieście oklejona taśmami, a mój syn miał radochę. Nie będę udawać, że wierzę w działania jakichś tam kolorowych taśm, więc byłam nastawiona sceptycznie. Ale faktem jest, że moja ręka ma się nieco lepiej. Bo kinesiotaping to nie tylko trening mięśni, ale też sposób rehabilitacji. To sztuka naklejania w odpowiedni sposób taśm podobnych do plastrów, co ma wspomagać pracę mięśni i ułatwiać wykonanie ruchu. Co ważne: nie są one nasączone żadnymi lekami.
Kinesiotaping stosowany jest nie tylko u sportowców do podniesienia sprawności, czy zmniejszenia ryzyka kontuzji, przyspiesza gojenie się po urazach i operacjach, bóle kręgosłupa, kolan, barku itd.
U mnie ograniczony jest ruch lewej ręki, właściwie nikt nie dawał mi szans na poprawę tego stanu. Ręka była zgięta w kąt prosty. Była. Bo trafiłam na „cudotwórczynię”, czyli najlepszą rehabilitantkę na świecie, która nie poddaje się i za każdym razem, gdy postępy ustają wymyśla coś nowego. Stąd kinesiotaping.
Przyklejanie taśm to wyzwanie, bo naprawdę ważne jest przymocowanie ich w odpowiednim miejscu. A tu obciąć trzeba, gdy przykleja się do nożyczek. Nie miałam pojęcia, że należy mieć (a w małych przychodniach oczywiście ich nie ma!) specjalne nożyczki do taśm sportowych.
Nożyczki do tapingu mają specjalne ostrza, do których nie przywiera klej, a uchwyt jest ergonomiczny. I tak sobie myślę, że nie tylko fizjoterapeuta powinien takie mieć, bo w każdym domu przydają się do plastrów, bandaży i innych opatrunków.
Nożyczki to niezbyt duży wydatek, a jestem pewna, że wykonane z porządnego materiału powinny znaleźć się w każdej apteczce!