Do napisania o prezentach przymierzałam się kilka razy. To może powinien być jakiś post przedświąteczny, a nie lipcowy, ale jestem właśnie na etapie poszukiwania prezentu dla szwagierki. Szwagierki mam dwie. Pod względem prezentowym dość wymagające. Ba! Wybredne. Bardzo. Tak, nie będę czarować, uważają, że prezenty powinny być drogie.
A ja tak nie uważam,
I tu pojawia się problem…
To chyba Babcia nauczyła nas cieszyć się z drobiazgów.
Nigdy się jej nie przelewało, a wnuków ma pięcioro. Teraz jeszcze prawnuka i kolejnego w drodze.
Obdzielić pięcioro dzieci nie jest na pewno łatwo, szczególnie jak pula jest ograniczona. Ale jeden warunek musiał być zawsze spełniony – miało być sprawiedliwie. Jeśli starczało na pięć maskotek, było pięć maskotek. A jak nie, to pięć czekolad. I wszyscy byli zadowoleni.
Ale Babcia zawsze pamiętała, że kuzyn lubi z orzechami, moja siostra tylko mleczną, a dla mnie najlepiej deserową. I to w tym wszystkim jest najpiękniejsze.
Może dlatego często mieliśmy poczucie, że dostajemy prezenty. Bo niewiele nam do szczęścia potrzeba. Do dziś tak jest, że Babcia robiąc pierogi zaprasza mojego brata, na eksperymenty ze szpinakiem mnie, a na ciasto mojego męża. Pozwala nam żyć w przekonaniu, że jesteśmy wyjątkowi, a ona o nas pamięta. Czy jest coś piękniejszego?!
I pewnie, że dostałam w życiu drogie prezenty… ale najlepiej pamiętam te, które nie wymagały dużych pieniędzy, ale były dla mnie zaskoczeniem!
Drożdżówka z 16 świeczkami na środku sklepu od koleżanek.
Impreza niespodzianka, na którą dotarli wszyscy moi przyjaciele ze studiów. I dostałam wtedy wielkiego czupa-czupsa – w którym było ukrytych kilka lizaków.
I dwudziestektóreś urodziny, na które kupiłam sobie różowy miecz z bańkami i na grillu razem ze znajomymi dmuchaliśmy bańki.
Bo mnie do szczęścia niewiele trzeba. I rozumiem, że inni potrzebują więcej do tego szczęścia, ale najzwyczajniej w świecie mnie nie stać na spełnianie ich marzeń…
Może jestem skąpa, ale jak dla mnie poduszka za 80zł to przegięcie (dobra, pojęcia nie mam ile kosztują ich poduszki akurat). Szczególnie jak kupuje się ich sześć. Fajnie, że siostry męża na to stać, w końcu zarabiają na siebie, ale jak się ma rodzinę i jedną wypłatę to nie jest tak kolorowo.
Także wiecie, mam 50zł na zakup prezentu, staję na głowię, bo chcę żeby to było coś wyjątkowego, a i tak na starcie już wiem, że mina będzie niezadowolona. Bo po co się wysilić i chociaż chwilę poudawać… I ja kombinuję z ponad miesięcznym wyprzedzeniem, żeby jak najlepiej trafić i gryzę się wyrzutami sumienia. Bo przecież prezent ma być czymś miłym. Choć odrobinę. A ja jestem skazana na porażkę.
Podejście męża nie pomaga – po co się przejmujesz?!
I wiecie, w zeszłym roku, akurat byłam w ciąży, upały dawały mi w kość, miałam ochotę odpuścić sobie jej urodziny, a prezent dać kiedyś przy okazji… i wtedy zadzwoniła teściowa mówiąc, że jej nigdy nie ma na urodzinach córki, bo jest na wakacjach, a w tym roku akurat są, więc żebym przyjechała. Ja na urodzinach byłam co roku, mimo że też miałam wakacje, więc się wściekłam.
Czułam się fatalnie, prezentu akurat nie miałam, bo było mi już za ciężko samej włóczyć się po sklepach i odpuściłam… Tzn. szwagierka zażyczyla sobie zegarek z sieciówki za prawie stówę, który był zrobiony z czegoś, co po tygodniu by zmieniło kolor i jeszcze farbowało. A za stówkę to już zegarek porządny można kupić i taki miałam plan. Na poniedziałek.
Odwróciłam sytuację – ja ZAWSZE dostaję perfumy. ZAWSZE w różowym opakowaniu. Muszę dodawać, że NIENAWIDZĘ różu…?!
Aaaa i jest to prezent od teścia, teściowej i dwóch szwagierek. Wspólny,
Powiedziałam mężowi, że jak znajdzie prezent tak, żebyśmy zdążyli na imprezę to pojedziemy.
I wtedy mój mąż postąpił jak prawdziwy mężczyzna, którego można podziwiać.
Zawiózł mnie do drogerii. Wziął pierwszy z brzegu różowy perfum. Powąchał. Zamienił na tańszy. I wyszedł ze sklepu.
Szwagierka dostała na urodziny trzy perfumy. cóż…
pewnie w odwecie dostałam miesiąc później na swoje urodziny dwie bluzki ciążowe. hmmm… Wtedy już w nie wchodziłam na styk, więc ich nie nosiłam. A po porodzie schudłam 20 kg.
Wiszą sobie w szafie.
A teraz znowu mam problem. Wtedy pewnie jakieś hormony zwyciężyły. W tym roku znowu się przejmuję. Dwa miesiące temu upolowałam okazję i mam już bransoletkę, jest niewielka (ale jednak!) szansa, że się spodoba… ale to ciągle za mało. Został mi tydzień na polowania…
wylałam żale…
a jak jest u Was z prezentami?