Pamiętacie „Liliannę”, o której opowiadałam Wam jakiś czas temu? Wzbudziła we mnie wiele emocji. Takich, których się nie spodziewałam. Kiedy sięgałam po „Malwinę” widziałam, że czeka mnie cudowna podróż. I nie zawiodłam się.
Malwina to kobieta sukcesu. A przy tym tak po prostu dobry człowiek. Pomogła Lilce stanąć na nogach, zrozumieć, że jej zdanie się liczy. Że ona się liczy. W drugiej części Pink Tattoo to Malwina jest główną bohaterką. To w zakamarki jej życia zakradamy się i poznajemy jej historię.
Malwina otwiera się na uczucie, którym zaczyna darzyć Arka, współwłaściciela Pink Tattoo. Ten jednak odtrąca ją. Choć nie jest mu obojętna. Jednak coś w jego życiu nie pozwala mu zakochać się i oddać temu uczuciu. Malwina też swoje wycierpiała. Postanawia otworzyć się przed przyjaciółkami. Jej wyznania słyszy ktoś jeszcze i postanawia pokazać jej jak cudowną jest osobą. Tak jak w „Liliannie” książka nie opowiada tylko o miłości. Autorka zabiera nas w podróż wgłąb ludzkiego umysłu. Pokazuje, że wszystko ma swoje drugie dno i każdy z nas może cierpieć, nosić maskę. Malwina świetnie opanowała grę pozorów. I tylko nocą jest krucha i bezbronna. Tylko nocne koszmary sprawiają, że nie wie co robić.
– Chrześcijanie mówią, że każdy dźwiga swój krzyż, buddyści, że to karma – mówił cichym, spokojnym głosem.
– Ja uważam, że jesteśmy sumą wszystkich swoich strachów i błędów. I to od nas samych zależy, kiedy i jak wyzbędziemy się myśli, że rządzi nami przyszłość. Nikt nie powinien nas ponaglać ani popędzać. To sprowadzi jeszcze większy ból.
Słowa, które zostają w pamięci pozornie lekkiej książki to coś, co lubię najbardziej.
Powiem Wam, że nie spodziewałam się takiej bomby, jaką Ania Szafrańska serwuje nam pod koniec książki. Wiedziałam, że będzie ciekawie, ale nie spodziewałam się, że aż tak! Piękna historia, która wprowadza nas w trzecią część serii. Czekam na „Jaśminę”…
A tutaj znajdziecie recenzję poprzedniej książki „Lilianna”.