Zawsze daję szansę debiutującym autorom, zwłaszcza polskim. Zawsze robię to z chęcią i pozytywnym nastawieniem. Podobnie było z książką „Dwanaście warunków Pani Prezes” Marty Mildy. Liczyłam na lekki erotyk, którego czytanie sprawi przyjemność odstresowania się, oderwania od rzeczywistości. Jednak „Dwanaście warunków Pani Prezes” nie należy do tego rodzaju książek. Ten „grubasek” z piękną okładką raczej nie trafi na pole moich ulubionych książek…
Bohaterowie
Książka to historia Michała – dwudziestoletniego studenta historii, który ledwo wiążąc koniec z końcem mieszka z kolegą we Wrocławiu. Jest bardzo przystojnym, dość nieśmiałym chłopakiem, za którym szaleją dziewczyny. Jego uroda nie potrzebuje nawet oprawki w stylu dobrych ciuchów – chłopak jest dość biedny, ponieważ wspomaga finansowo schorowaną matkę, a pracuje w myjni samochodowej. I właśnie tam spotyka Martę – elegancką i chłodną Panią Prezes międzynarodowej firmy. Marta jest zimą i pewną siebie kobietą, która dobrze wie, czego chce od mężczyzn – zaspokojenia jej potrzeb. Pani Prezes co tydzień zostawia swoje auto u Michała. Któregoś dnia zaprasza go na kolację, a tam składa niedwuznaczną propozycję…
O czym?
Zaprasza chłopaka do siebie, aby uprawiać z nim seks za pieniądze. Michał będący pod urokiem Pani Prezes udaje się do jej cudownego apartamentu i przepada… Tam czeka na niego pokój z drogimi ubraniami, łazienka wyposażona w kosmetyki i drogie perfumy. Cały czas chłopak walczy ze sobą i zastanawia się, czy skorzystać z propozycji Marty. Na stole w pokoju znajduje kopertę z pieniędzmi. Marta otwiera przed nim nieznany mu dotąd świat seksu sadomasochistycznego… Po jakimś czasie jego relacje z Panią Prezes zmieniają się, jednak nie do końca tak, jak by tego chciał. Czy to, co jest między nimi wystarczy tej dwójce? Czy różnica wieku odegra tu znaczącą rolę?
***
Jakie mam zarzuty? No jest ich trochę… Po pierwsze styl pani Mildy. Bardzo trudno było mi czytać zdania, w których było aż tyle przymiotników! Rozumiem, że autorka chciała coś podkreślić, ale zdania w których każdy rzeczownik opisują po trzy przymiotniki to jak dla mnie stanowczo za dużo. Irytowała mnie również ilość wyrazów typu „hm” a już najbardziej padające z ust oziębłej Pani Prezes „yhy”.
Kolejny mój zarzut dotyczy przedstawienia BSDM. I nie mam tu na myśli tego, że jestem osobą pruderyjną i nie chce czytać takich rzeczy. Mogę czytać o tym, w końcu sięgając po erotyk spodziewam się scen seksu. Tu jednak sprawa jest bardzo spłycona i uważam, że potraktowana bardzo lekko, a sam „styl” zamknięty w biciu kobiety pejczami i pasami. Daje to dość krzywy obraz BDSM. No i to podobieństwo do słynnego Pana Greya… Tajemniczy pokój uciech, uległy, dziwna umowa – nie da się uciec od porównań.
Poza tym bohater, który był tak denerwujący, że aż nie chciało mi się czytać! Bo to, że Michał jest młodziutki wcale nie jest usprawnieniem jego infantylności. Nie chce uprawiać seksu za pieniądze, ale idzie do niej. Ok, rozumiem… Nie chce brać pieniędzy, ale bierze… Krzyczy, że nie będzie zabawką Pani Prezes, a poddaje się jej manipulacji.
No i wybaczcie, co to za facet, który w czasie seksu płacze…! Niby podejmuje grę o serce Pani Prezes, ale dopasowuje się do jej warunków.
Co autorka chciała nam przekazać w tych prawie 500 (!!) stronach? Nie wiem. Bo nie znalazłam tam ani dobrej historii, ani dobrego seksu, ani dobrego romansu… Płytki, nudny, kiepsko napisany erotyk pseudo-grejopodobny. A szkoda…
O książce możecie przeczytać na stronie wydawnictwa, klikając <tutaj>, natomiast inne recenzje książek tego wydawnictwa znajdziecie <tutaj>