O kawie po irlandzku już słyszałam. Ale zbrodnia po irlandzku to coś nowego. O debiucie Aleksandry Rumin pisałam jakiś czas temu („Zbrodnia i Karaś”) – naprawdę niezły początek kariery pisarskiej. Natomiast widać, że autorka się rozwija i kolejna książka jest jeszcze lepsza.
Wydawać by się mogło, że książka, która krytykuje zachowania Polaków za granicą jest napisać bardzo łatwo. Swoją drogą myślę, że wiele krytyki mogłoby dotknąć również Polaków spędzających wakacje w kraju… Sama czytałam książkę leżąc nad polskim morzem, które widziałam tylko stojąc, bo niżej same parawany! Jednak cieszyłam się, że wybrałam taki urlop, a nie zwiedzanie z przewodnikiem z biura podróży i… być może ze zbrodnią!
W Irlandii nigdy nie byłam i nie wiem, czy uda mi się tam dotrzeć, ale fajnie było ją poznać dzięki książce. Bohaterowie, jak zwykle, mocno zakręceni, a biuro podróży o nazwie Hej wakacje już samą nazwą zniechęciło by mnie do wyjazdu z nimi. Szczególnie, że szyld czasem wołał Hej akacje! albo Gej wakacje! Jeżeli do tego dodać przewodnika, nieustanne zmiany w planach zwiedzania i jeszcze zbrodnie… No to chyba rozumiecie, że robi się ciekawie.
Domyślam się, że książka zbierze sporo pozytywnych recenzji, ale trafią się też takie negatywne… Wszystko dlatego, że komedia kryminalna jest ciągle jeszcze nie doceniana przez nas. Tutaj oprócz dobrej historii trzeba też wstrzelić się w poczucie humoru czytelnika. A wiadomo, że niewielu lubi, kiedy się z nas śmieją. Myślę, że taki obawiamy się znaleźć w bohaterach cząstkę siebie.
„Zbrodnia po irlandzku” naprawdę mnie bawiła. Jest świetna, żeby przy niej odpocząć, zrelaksować się i chłonąć wakacje. A także cieszyć się, że nas ta podróż nie spotkała.
Będę czekać na kolejne książki autorki. Przeczytam je z wielką przyjemnością, choćby po to, żeby zobaczyć, jak zrobiła kolejny krok w stronę doskonałości!