Zacznę od tego, że „Czarne koty” to debiut. Kolejny raz okazuje się, że pisarze są ode mnie młodsi. A ja przyznaję szczerze, że zazdrość mnie nie gryzie, wręcz przeciwnie – dobrze wiedzieć, że młode pokolenie dostarcza nam kolejnych pozycji do czytania. Fantastykę czytuję rzadko, choć za każdym razem, gdy po nią sięgam jestem mile zaskoczona. Tym razem też nie do końca wiedziałam czego się spodziewać… I choć nie mogę powiedzieć, że książka jest genialna to jak na debiut jest naprawdę obiecująco!
Ogromnym atutem są mapy umieszczone w książce… Być może miłośnik fantastyki ma już wprawę i szybko potrafi wyobrazić sobie to, co jest opisane w książce – ja nie. To mnie zazwyczaj powstrzymuje, bo boję się, że nie będę umiała odtworzyć tego, co wymyślił autor. Mapy to ułatwiają bardzo! Zresztą w trakcie czytania mogę zerknąć i wczuć się w historię.
Obszerne opisy w książce mogą być uznane zarówno za plusy jak i minusy, w zależności od tego w czyje ręce trafi książka. Dla mnie były ułatwieniem, by zrozumieć wszystko jak najdokładniej. Ale przyznaję, że było ich naprawdę sporo i były bardzo szczegółowe, a wiadomo, że z lat szkolnych mamy uraz do opisów 😉
Bohater jest nieco naiwnym idealistą, ale to chyba kwestia wieku, a nie samej postaci. Przed nim wyboista droga, pełna trudnych wyborów, niepewności, strachu… Ah, bo czy ja wspomniałam, że tłem są czasy średniowiecza? Powiem więcej: autor stara się stylizować dialogi – i efekt jest naprawdę niezły! Choć chyba kilka razy wpadły słowa, które powodowały zgrzyt, ale to drobiazgi. Prawdopodobnie miłośnik fantastyki umiałby ten świat porównać do innych dzieł, ocenić, wskazać miejsce na skali – dla mnie to po prostu nieźle napisana książka. Bez nastawienia, bez porównania, bez szukania odwołań. Byłam tylko ja i ta historia, a ona… Ccóż, zakończyła się w taki sposób, że pozostaje mi tylko zapytać: kiedy drugi tom?
***
Edgar Hryniewicki ma naprawdę lekkie pióro i zdolność opowiadania historii, którą stworzył w swojej głowie. Lektura mnie nie męczyła, wręcz sprawiała przyjemność, a jako laik jestem dość wymagająca jeśli chodzi o fantastykę. Odnoszę wrażenie, że autor bardzo dobrze przemyślał i poukładał historię, a to sprawia, że obiecująco zapowiada się kolejny tom.
Jasne, szczerze trzeba przyznać, że w niektórych miejscach widać pewne niedociągnięcia. Albo raczej momenty nad którymi można by popracować, ale nikt nie pisze z marszu idealnej książki. Wierzę, że autor nieustannie pracuje nad swoim warsztatem i każda kolejna książka będzie lepsza od poprzedniej!
Znowu nie zdradziłam fabuły, ale to możecie przeczytać na każdym literackim portalu czy księgarni. Po co więc mam się powtarzać? Wiecie, że mam uraz jeśli chodzi opisy książek – tak łatwo zdradzić o jedno słowo za dużo. Nie chcę więc psuć Wam radości czytania… bo radość będzie niewątpliwie, jeśli po „Czarne koty” sięgniecie!
Zostawiam Wam link do fanpage autora <klik> a tam oprócz linków do innych recenzji znajdziecie też fragmenty książki – polecam, bo można sprawdzić, co Was czeka… 🙂
To zdecydowanie nie powieść dla mnie. Kolejna książka, która raczej by mnie nie zaciekawiła.
Widzę że jest oraz wiecej ciekawych debiutujących autorów u nas i to dobrze. Ta ksiązka jednak nie jest dla mnie.
Fantastykę czytam dość rzadko, ale jak już czytam to też lubię jak są jakieś mapki, bo pomimo, że umiem sobie wszystko dokładnie wyobrazić to fajnie jest też na nie zreknąc 😉
Bardzo podoba mi się ten trend, że do pisania fantastycznych opowieści biorą się młodzi ludzie. A na te przygody już wyraziłam chęć poznania i przeżywania. 🙂
Jestem miłośnikiem fantastyki i dla mnie mapki w takich książkach są dla mnie czymś obowiązkowym. Szczególnie w bardzo rozbudowanym świecie.
Bardzo zainteresowałaś mnie tą książką, z chęcią zakupię ją i przeczytam.
Też zauważyłam, że debiuty wydają coraz młodsze osoby co niesamowicie cieszy.