I to jest gra, na którą czekaliśmy najbardziej. Liczenie – największa frajda dla mojego syna. Tak, wiem, że to niedługo minie, więc teraz korzystam, póki mogę! Co prawda nie ma jeszcze sześciu lat, ale urodziny tuż tuż, więc nie ma na co czekać…
Tak myślałam, zanim dotarła do nas gra, a gdy już przeczytałam instrukcję doszłam do wniosku, że może się okazać, że syn jest trudnym przeciwnikiem. Szczególnie, że zazwyczaj w mojej „drużynie” jest Mila, która uwielbia przeszkadzać. No, trochę zwlekaliśmy, bo – nie ukrywam – obawiałam się porażki, a mąż stanowczo odmówił kompromitowania się przed dzieckiem. Oczywiście, żartuję, ale prawda jest taka, że gra wzbudzała emocje zanim jeszcze zaczęliśmy w nią grać.
Niepozorne, małe pudełko pozwala grę zabrać ze sobą na wycieczkę czy na urlop, w środku oprócz instrukcji znajdziemy tylko niewielkie karty, jedne z liczbami, drugie z działaniami. Plus jest jeszcze jeden, w grę można grać bez towarzystwa, jednym słowem świetny pomysł na ćwiczenie dodawania i odejmowania.
Gra jest dość prosta, jeśli chodzi o zasady, bo na stole wykłada się kartę działań, a potem kto pierwszy ze swoich kart znajdzie dwie, które poprzez dodawanie lub odejmowanie dają taki wynik – wygrywa. Oczywiście, jeśli krzyknie jako pierwszy MOJA! i się nie pomyli w działaniu.
To naprawdę rewelacyjny pomysł na popołudniową zabawę, a już niedługo na długie jesienne wieczory. No i Szymon ciągle chce grać więcej i więcej… Oby mu to nie minęło za szybko!
To coś dla mojej mamy, bawiłaby się z wnuczką a przy okazji uczyła 😀